Marcelina – Marcelina [RECENZJA]

Bohaterką tej recenzji będzie dziewczyna, która, jak przypuszczam, jest jeszcze mniej znana niż Sarsa czy Daria, o których wcześniej pisałem. Na dodatek płyta, o której piszę, jest także najmniej znaną z jej dorobku. Cóż… Wcale mnie to jednak nie dziwi. Ale o tym w dalszej części. Mowa o Marcelinie, moi państwo, a konkretnie o Marcelinie Stoszek z Cieszyna. Jest ona absolwentką Akademii Muzycznej w Katowicach. W marcu 2011 roku wyszła jej debiutancka płyta, o jakże zaskakującym tytule, Marcelina. Dla kogo jest właściwie ten krążek (bo na pewno nie dla mas)?

Już od pierwszego kawałka czuć wpływy muzyki jazzowej i to jest właśnie kwintesencja całego albumu. Próżno tu szukać tanecznych hitów radiowych czy ballad à la Sylwia Grzeszczak. Mimo to klimat jest całkowicie nie w moim stylu. Nie przepadam za tego typu muzyką, męczy ona moje uszy i zawsze chce mi się przy niej spać. Postanowiłem jednak spróbować ocenić debiut Marceliny i od początku wiedziałem, że nie będzie to łatwe zadanie.

Warto zwrócić uwagę na ciekawą okładkę wydawnictwa. Niby zwyczajna i prozaiczna, ale ma w sobie coś swojskiego i polskiego, co bardzo mnie urzekło. Ale chyba najbardziej spodobał mi się dywan, bo taki sam miałem u siebie w domu, jak byłem dzieckiem (ach, te wspomnienia!).

Szukam cię jest nawet przyjemne. Za pierwszym razem stwierdziłem, że nic w tym specjalnego, ale po kilkakrotnym odsłuchaniu zmieniłem zdanie. Jest to w dużej mierze zasługa wokalu Marceliny, który modelowo wpisuje się w niszę muzyczną, którą obrała. To samo mogę powiedzieć o Tatku. Artystka śpiewa tam o tęsknocie do ojca i to nadaje temu utworowi autentyzmu oraz szczerości. Gdyby ta piosenka była o czymś innym (np. o jakże popularnym tańcu na parkiecie) to nie robiłoby to takiego dobrego wrażenia. Najspokojniejszym numerem na płycie są chyba Motyle. Kurde, byłaby to niezła kołysanka, bo mnie po pierwszej minucie od razu zmorzył sen. Nie wiem jak ocenić ten utwór, gdyż ogółem rzecz biorąc jest on OK, ale ja nie mogę się na nim skupić wystarczająco mocno, by cokolwiek konstruktywnego  na jego temat napisać.

marcelina
Fot. Jazzsoul

Najlepszą piosenką całego albumu jest angielskojęzyczne Insane. Od razu gdy to usłyszałem, poczułem, że coś mi drży w sercu. Świetny, energetyczny refren z tekstem zaśpiewanym w zabawny, przewrotny sposób, sprawił, że aż dodałem sobie ten utwór do mojej playlisty ulubionych piosenek na Spotify. Szkoda tylko, że trwa jedynie dwie i pół minuty.  Moja dusza powędrowała też  w kierunku Me & My Boyfriend. Jest tam nutka reggae i folkowego smaku, co czyni tę piosenkę dość świeżą na tle pozostałych. Shake It Mama zaś zawsze kojarzy mi się z muzyką latynoską zmieszaną z karaibskim słońcem. Pewnie nie jest to trafne skojarzenie, ale nie mogę się mu oprzeć. Ku mojemu zdziwieniu, po chwili zacząłem śpiewać razem z Marceliną i jej towarzyszem słowa tej swawolnej kompozycji.

O reszcie albumu nie mogę się jednak wypowiedzieć w superlatywach. Słuchając ich mam poczucie, że słucham albo przedszkolnych przytupajek (Nie chcę już, Malinowy, Niedzielny) albo parszywie nudnych odpadów (There is no one, Atarynka, Jeśli jutra nie ma).

Z Marceliną mam też taki problem, że nie jestem w stanie przesłuchać jej od deski do deski za jednym razem. Po dwóch, trzech piosenkach muszę zrobić sobie krótką przerwę, aby odreagować i wrócić ze świeżym umysłem.

Dużo nadrabiają teksty, które są dla mnie, potocznie mówiąc, fajne. Nie są odkrywcze, przełomowe i na pewno nie będą za kilkanaście lat żadnym fenomenem literackim, ale to nieważne, albowiem czy wszystko, co jest przyjemne dla ludzkiego oka czy ucha musi być drugim Dostojewskim bądź Chopinem?

Nie jest to absolutnie płyta dla wszystkich. Nie jest to płyta dla mnie. Poza dwoma, bądź trzema kompozycjami raczej nie zapamiętam jej na długo. Chciałem ją przesłuchać z czystej ciekawości, jak wypadł debiut Marceliny, który, mimo wszystko, został nominowany do Fryderyka. Może jakbym bardziej odnajdywał się w tej gałęzi muzycznej, jaką reprezentuje wokalistka, miałbym nieco lepsze zdanie o tym wydawnictwie. Ale recenzent to nie muzykolog, więc zakończę ten artykuł tymi słowami Donalda Judda: Jeśli ktoś nazwał coś sztuką, jest nią.

marc
Fot. Gazeta Codzienna

Podsumowanie

Muzyczne symfonie: Insane, Me & My Boyfriend

Liryczne poematy: Insane, Atarynka, Szukam cię, Tatku, Niedzielny, Motyle

Muzyczne dysharmonie: Nie chcę już, Malinowy, Niedzielny, Atarynka, There is no one, Jeśli jutra nie ma

Liryczne dramaty: Jeśli jutra nie ma, There is no one

Ogólna ocena albumu: 3,0/10

19 myśli w temacie “Marcelina – Marcelina [RECENZJA]

  1. A ja przyznam w przypływie szczerości, że zaufam Twojej opinii i nie będę sięgać po twórczość Marceliny. Gdyby ocena oscylowała w granicach 7 to zapewne sięgnęła bym po płytę, a przynajmniej wklikala autora w YouTube. W takiej jednak sytuacji pędzę poszukać czegoś co zrobiło na Tobie większe wrażenie.

    Polubione przez 1 osoba

  2. Aż do teraz nie słyszałam nawet o tej Pani… Starałam się przesłuchać kilku piosenek w całości, ale nie dałam rady, tylko wyrywkowo je sprawdziłam… Totalnie nie moje klimaty 🙂 Czyli nie będzie to też moja płyta 😉

    Polubione przez 1 osoba

  3. Masz rację. O Marcelinie dowiedziałem się dopiero z twojej recenzji, aczkolwiek nie jestem pewien ile w tym mojej ignorancji, a ile braku zainteresowania w polskiej muzyce ogólnie. I może bym nawet po „Marcelinę” sięgnął, ale czytając twój wpis i widząc, jak niską ocenę dałeś temu „dziełu”, raczej odpuszczę.

    Polubione przez 1 osoba

  4. Przecież Karmelove z Piotrem Roguckim to był hit, nie chce mi się wierzyć, że chociaż raz ktoś o niej nie słyszał:) tak samo jak w to, że dostała od Ciebie niższą ocenę niż Sarsa, no ale cóż:D Dla mnie jej głos jest bardzo interesujący.

    Polubione przez 1 osoba

  5. O Marcelinie wcześniej nie słyszałam, ale pomyślałam, że dam jej szansę. Już wiem, co masz na myśli, mówiąc, że trudno posłuchać na raz kilku jej utworów, bo jest męcząca… Dla mnie dwa to już maksimum, zdecydowanie nie mój typ muzyki.

    Polubione przez 1 osoba

  6. Pod wpływem Twojej recenzji odpaliłam sobie „Insane” na youtube – rzeczywiście magnetyczny utwór. Wrażenie z pierwszego przesłuchania obiecujące, widać u Marceliny ambicje, żeby wyjść poza konwencjonalne ramy. Co do pozostałych utworów – tych gorszych – nie słuchałam, ale może jeszcze się nam dziewczyna rozwinie. PS. Bardzo podoba mi się określenie: „przedszkolne przytupajki” 🙂 // Olu

    Polubione przez 1 osoba

    1. Fajnie, że ci się spodobało „Insane” 😀 A jeśli chodzi o „przedszkolne przytupajki” to chyba najbardziej adekwatne określenie na tego typu piosenki :”)

      Polubienie

Dodaj komentarz